Zamknęłam mój nowy i zarazem pierwszy w życiu pamiętnik. Odłożyłam go na półkę. Usiadłam na łóżku i w ciszy spoglądałam na maleńki pokój. Po chwili bezustannej ciszy wstałam i wzięłam do ręki pamiętnik, ponownie śledząc nowo zapisany tekst. Doszłam do momentu o zdmuchaniu świeczek. Było to dzisiaj, kilka godzin temu. Jeszcze raz wróciłam myślami do tej chwili. Stałam przed moim tortem, czekoladowym - moim ulubionym. Było 16 świeczek. Za pierwszym razem zdmuchnęłam 12. Potem jeszcze 3 zgasły. Została ostatnia. Nagle mnie oświeciło. Niespodziewanie miałam w głowie dziwny pomysł. Ostatnia świeczka - ostatni płomień - ostatnia nadzieja. Pomyślałam marzenie. Chciałabym odmienić moje życie. Poznać świat, ludzi, być zwyczajną dziewczyną. Mieć prawdziwych przyjaciół, chodzić do zwykłej szkoły...
Ponownie tamta chwila wydała mi się czystym szaleństwem. Lecz wierzyłam, że mogę zrobić wszystko, byleby być normalną. Wszystko. Dosłownie wszystko. Nie bałam się świata. To wszyscy inni bali się mnie wypuścić. Dlaczego? Czego tak bardzo chcieli uniknąć?? Nikt nie widział, że samotność rozdzierała moją duszę na czarne strzępy. Za każdym razem stając przed lustrem widziałam tą samą pustą dziewczynę. Pustą? Zero uczuć. Jednak to nie była zimna jak lód twarz. Opadało na nią kilka kosmyków brązowych włosów, a pod oczami spływały lekkie, przezroczyste łzy. Brakowało mi przyrody - słońca, nieba, trawy, jezior, plaży i morza. Brakowało mi życia. Chciałam poszukać pasji, inspiracji, czegoś, co by tchnęło we mnie życie. Ale nie miałam na to żadnych szans...
Leon
Kolejny dzień. Kolejne zmartwienia. Kolejna szansa. Z każdym dniem całe życie może się zmienić. Czasem los może się odmienić w jeden dzień. Każda godzina ma znaczenie i wpływ na całe życie. Trzeba szybko decydować, podejmować decyzję. Trzeba wiedzieć, do czego w życiu chce się dojść, co się chce osiągnąć. Każdy ruch, krok, oddech ma decyzję na całe nasze przeznaczenie. Tak, jak pomiędzy szczęściem pojawia się rozpacz, a między chmurami słońce. Tak samo losy dwóch zupełnie innych osób mogą zacząć się splatać poprzez jedną, minimalną decyzję.
Po raz kolejny nad moim oknem w pokoju zaświeciło poranne słońce, budząc mnie ze snu. Powtarzając rutynę, wstałem z łóżka, umyłem się, zjadłem śniadanie i przygotowałem się do szkoły. Wyszedłem z domu, rzucając przez ramię jedynie "Idę, mamo!" I spiesząc się, by nie spóźnić się do Studia. Był to dla mnie całkowicie zwyczajny dzień, byłem tego pewny. Zapowiadało się codzienne kłócenie z Ludmiłą. Nienawidziłem jej, za to ona mnie uznała za swojego arcywroga numer 1. Nie wiem, czym zawiniłem, ale nie obchodziło mnie to. Nie obchodziło mnie jej zdanie, ani trochę. Miałem jedynie swoich przyjaciół, Tomasa i Diego. No i odbiedy jeszcze Naty i Fran, i Maxiego.
Wchodząc do Studia wpadłem na Ludmiłę. Oczywiście, jak zawsze musiała robić wszystko, byleby tylko uprzykrzyć mi życie!
- Co ty sobie wyobrażasz, zachodząc drogę największej gwieździe w całym Studiu?! - wrzasnęła tym swoim "władczym" tonem.
- Odwal się, Ludmiła - odpowiedziałem jej z obojętnym wyrazem twarzy.
- A co ty taki niewyspany? - zaczęła udawać przejęcie, co było drugą jej najgorszą częścią charakteru. - Myślałam, że skoro takie ładne słońce świeciło ci przez okno, to powinieneś być wesoły.
Odszedłem od niej bez odpowiedzi. Jak na złość, po kilku sekundach natknąłem się na jej najlepszą przyjaciółkę.
- Leon? Myślałam, że już cię stąd wyrzucili - zaczęła.
- A niby czemu mieliby to zrobić? - starałem się pozostać obojętnym.
- Bo to szkoła muzyczna, dla osób, które mają talent.
- Idź sobie, Camila - odpowiedziałem.
- Sam sobie idź.
- Będę robić, co mi się podoba.
- Ja też.
- No to masz problem.
Punkt dla mnie: Camila sobie poszła. Miałem jej dosyć. Była prawie tak samo okropna, jak Ludmiła.
Violetta
Do mojego pokoju weszła Angie.
- Violu, ja muszę wyjść na zakupy, zaraz wrócę, dobrze?
Moje serce zaczęło mocno bić. To była szansa. Możliwe, że to jedyna szansa w moim życiu. Musiałam to wykorzystać. Byłam pewna, że to nie był przypadek.
- Violu? Wiem, że to twoje urodziny i w ogóle, ale rozumiesz...
- Oczywiście, nic się nie stało. Idź, spokojnie, nie martw się! - odpowiedziałam jej.
- Dobrze, to ja idę. - i wyszła z pokoju. Usłyszałam trzask drzwi. Założyłam sweter, torebkę i wzięłam do ręki pamiętnik. Miałam szczęście, że Angie mi ufa i mam zapasowe klucze. Otworzyłam nimi drzwi, wyszłam z mieszkania i zamknęłam drzwi. Wyszłam na dwór i poczułam zapach świeżego powietrza. Nie pamiętałam takiego uczucia od lat. Podeszłam do najbliższej kobiety i spytałam się, gdzie jest najbliższy park. Poszczęściło mi się, gdyż był bardzo blisko. Przeszłam przez ulicę i znalazłam się w parku. Byłam oczarowana światem, ruszyłam przed siebie. Nagle usłyszałam świst kilku deskorolek. Byłam pewna, że zaraz wpadną na mnie. Bałam się okropnie. Niespodziewanie poczułam, że ktoś ściska moją rękę. Jeśli to była Angie, to było już po mnie! Ale podniosłam głowę i ujrzałam... jakiegoś chłopaka.
- Wszystko w porządku? - spytał.
×××
Pierwszy rozdział :D. Jak wyszło? Zapewne głupio, na pewno. Jestem zwariowana xD. Powiedzcie mi, co o tym sądzicie?
Aśka xx